Shabby z angielska znaczy
wytarty, ja bym powiedziała wyświechtany przez upływający czas, kolokwialnie - nadszarpnięty
zębem czasu. Każdy z nas zetknął się z namiastką tego stylu chociażby w
rodzinnym domu w postaci starych babcinych kredensów, komód czy innych sprzętów
… niestety dość często porzuconych i zdradzonych przez właścicieli uganiających
się za tzw. modą. Właścicieli, którzy niechętnie przejęli spuściznę po
seniorach rodu. Oburzeni? Bynajmniej, kto by chciał mieć w swoim wymarzonym
domu czy mieszkaniu jakieś obdarte starocie. Ja bym chciała i to bardzo.
Niestety nie dane mi było po moich przodkach otrzymać chociażby pół obdartej
komody, spuściznę przejęli … Ci, co przejęli i wylądowała ona na przysłowiowym
śmietniku. Ale do rzeczy. Pani Shabby Chic niekoniecznie jest leciwa, jakby się
wydawało. Owszem można porównać ją do kobiety, która jest jak wino – im
starsza, tym lepsza, i tu niektórzy by się zdziwili, oczywiście Ci
niewtajemniczeni, bo ów Pani może być zupełnie młoda, ale celowo wystylizowana
na szykowną, starszą Panią.
I należy się tu wyjaśnienie, skąd
to całe zamieszanie i o co właściwe chodzi z ów Panią Shabby Chic, w końcu
młoda jest czy wiekowa?
Spokojnie. Wszystko wyjaśnię po
kolei, ale muszę odwołać się do historii pewnej znanej projektantki wnętrz,
urodzonej Brytyjki, mieszkającej w Stanach Zjednoczonych, Pani Rachel Ashwell,
która wymyśliła i stworzyła ów styl, uznany i ceniony, jako niezwykle
wysublimowany. Różni się od naszych rodzimych, starych, dębowych mebli przede
wszystkim lekkością, którą nadają mu biel i kilka pasteli: gołębi, delikatne
szarości, lekkie błękity i róże, jasne zielenie, beże, kość słoniowa, kremowy i
jak dla mnie kojarzą się te przeplatane odcienie bieli z moim ulubionym z nazwy
kolorem ecru. Tak ecru to jednen z kolorów nierozróżnialnych przez mężczyzn, a
uwielbiany przez kobiety. Jest troszeczkę różowawy, troszeczkę beżowy, z nutką
romantyzmu wyczuwaną przez płeć piękną, za to przez panów określany jako
„zabrudzona” biel i słusznie, czasem określana dość dosłownie i niezbyt
cenzuralnie, ale o tym nie będę pisać, zapytajcie panów, to zamiennik nazwy
poznacie na własne uszy. Mnie ecru zawsze kojarzyć się będzie z babcinymi,
kuchennymi firankami szydełkowanymi, które po upraniu rozwieszało się na takim
stelażu z małymi gwoździami, na których się upinało tkaninę, aby wysychając nie
rozciągnęła się a zachowała swój pierwotny kształt.
Po co o tym piszę, bo mnie to
zaintrygowało, bo cieszy moje oko, jest moją inspiracją do kreowania swojego
wnętrza, ucieczką od ponurego i smutnego otoczenia, mieszkań i domów
urządzanych na „jedno kopyto”, ciemnych, ponurych, przytłaczających. Znacie
takie wnętrza? Po godzinie przebywania w takim pomieszczeniu, natłoczonym
różnymi sprzętami, każde z innej bajki i przyozdobionych tkaninami każda w
innym wzorze, boli mnie potwornie głowa i czuję się zmęczona. Może to oburzy
niektórych, nie mam zamiaru nikogo krytykować ani wyśmiewać, o gustach się
przecież nie rozmawia, przynajmniej damy nie rozmawiają w towarzystwie, zresztą
rozumiem nasz rodzimy „nieład” w urządzaniu mieszkań będących spuścizną tego,
czego w sklepach nie było, ale teraz świat stoi otworem i zachęcam do szukania
inspiracji w tym, co nam się podoba, co przykuło naszą uwagę, co daje nam
poczucie wolności, spełnienia i otaczającego nas piękna.
Spokojnie, bez obaw, nie będę
postarzać wszystkich mebli w domu, ani wszystkich wybielać, ale mam kilka
pomysłów, z którymi będę się dzielić. Może zarażę kogoś swoją pasją a może ktoś
zainspiruje mnie czymś czego nie dane mi było do tej pory poznać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz