Popularne

czwartek, 12 kwietnia 2012

Prowansja, moja miłość …

Wiele lat temu, za górami za lasami …. Ojojoj trochę się zapędziłam. Opowiem pewną historię o miłości do Prowansji. Będąc młoda dziewczyną, na trzecim roku studiów wybrałam się, nie sama oczywiście, w podróż mojego życia. Przejechałam z moim towarzyszem podróży południową część Europy aż po Hiszpanię i tutaj żeśmy zwątpili z gorąca i Portugalia została nam tylko mglistym marzeniem.

Copyright 2012 © By shabbychic-decoupage.blogspot.com
Po drodze zwiedziliśmy Czechy, Austrię, Szwajcarię, Włochy, południową Francję, Hiszpanię a w drodze powrotnej Niemcy. Było cudownie, środek sierpnia i … korki we Francji gigantyczne, będąc w Nicei a później w Cannes chcieliśmy pojechać do St. Tropez, ale po godzinie stania w korku i moim nuceniu piosenki z filmu z Louisem de Funes, gdzie w piosence powtarzała się nazwa miasta … i chyba był to film pt. „Żandarm z Saint-Tropez”, zobaczyłam taki widok:  korek z przodu, korek z tyłu, palmy na prawo, palmy na lewo a za nimi morze, my w środku auta bez klimatyzacji, ale ze śpiewem na ustach a tu nagle przejeżdża po chodniku samochodem rozwścieczona Francuzka, która nie wytrzymała ciśnienia, skrzętnie omijając korek, dobrze, że palm nie skosiła. 

Francja przypadła mi do gustu kilkoma rzeczami:

po pierwsze, prawie umarłam z głodu w restauracji czekając aż podadzą obiad, godzinę delektując się winem na pusty żołądek o skutkach tego wyczynu pijackiego nie wspomnę, poszło w nogi, choć spóźniony obiad stał się późna kolacją, mam ogromne uznanie dla kuchni francuskiej, ślimaków nie jadłam, jadałam jak byłam mała z moim tatą a później miałam przyjemność na mazurach w restauracji Hotelu Gołębiewski, są naprawdę pyszne i zjadliwe;

po drugie, uprzejmość Francuzów przy próbie zamówienia czegokolwiek chociażby kawy w języku angielskim kończyła się prawie katastrofą, po jednej próbie było zimne spojrzenie, po drugiej kelnerka podeszła do stolika zabrała brudne naczynia po poprzednich gościach, ceremonialnie machnęła ścierką i poszła sobie dumna i blada nie obsłużywszy nas wcale, przy trzeciej próbie poproszenia o dwie kawy tym razem w języku tubylców, zostaliśmy obsłużeni łaskawie;

po trzecie będąc na Lazurowym Wybrzeżu w środku sierpnia mieliśmy ogromny problem ze znalezieniem jakiegokolwiek noclegu i poradzono nam żeby pojechać w góry no i jechaliśmy, było późno, dojechaliśmy pod Grenoble, gdzie szukaliśmy noclegu, obeszliśmy całą okolicę wszystkie hoteliki i nic, utrudzeni postanowiliśmy zaparkować na niewielkim parkingu naprzeciw starego budynku z dumnym napisem AUBERGE czyli zajazd, karczma, oberża czy jak kto woli gospoda. Właśnie szykowaliśmy się do snu, gdy z ów oberży wyszedł tęgawy jegomość z latarką, obszedł nasz samochód, poświecił latarką po oczach, coś tam pomruczał po czym poszedł sobie gdzieś. Rano połamani jak nieboskie stworzenia, głodni jak wilki wpadliśmy do ów oberży na śniadanie i kawkę, było pysznie, ale po krótkiej rozmowie dowiedzieliśmy się, że zarówno w oberży jak i okolicznych motelach i hotelach są i to na pewno jakieś wolne miejsca, zaraz chwileczkę, a mówiono nam co innego, a i owszem, bo u tubylców trzeba było wcześniej się zaanonsować i zarezerwować miejsca;

po czwarte, jak już ochłonęliśmy z wieści jak się powinno załatwiać sprawy z zakwaterowaniem w niektórych regionach, poszliśmy rozejrzeć się po miasteczku, było tam przepięknie, słonecznie, cicho, leniwy poranek, nikt się nigdzie nie spieszy i nagle ujrzałam z daleka piękną witrynę sklepową, upiększoną girlandami pelargonii i czego tylko, kamienne schodki do sklepu, jakieś wiklinowe kosze, cuda, cudeńka i … weszłam tam i nie bardzo chciałam wyjść, bo jeszcze tak pięknego wnętrza nie widziałam, aż szkoda było cokolwiek ruszyć, bardzo zaciekawiłam sklepikarza, bo nic nie chciałam kupić, bo byłam już po śniadaniu i raczej chciałam zaspokoić głód, ale głód duchowy czyli tego czego nigdy wcześniej nie widziałam wyeksponowanego w tak piękny sposób a była to najpiękniejsza jaką w życiu widziałam, można by rzec przybytek rozkoszy podniebienia ze znamiennym szyldem … BOULANGERIE czyli po prostu piekarnia. Te bagietki, te bułeczki regionalne, chlebki wszelkich rodzajów. Urzekła mnie i od razu tubylcom wybaczyłam ten  nocleg w samochodzie na parkingu, czyli gościnność rodem z Francji;

po piąte, nauczeni doświadczeniem wracając spod Grenoble, po drodze zapytaliśmy o prywatne kwatery, jedna bardzo przypadła mi do gustu, na poddaszu gospodyni miała wolny pokój, stare meble, wnętrze urządzone zgoła odmiennie od tego, co w ówczesnym czasie można było spotkać u nas i stała tam … kołyska drewniana, majstersztyk, takiego mebla nigdy więcej już nigdzie nie widziałam, ale już nie wróciliśmy w to miejsce, pognało nas w sina dal.

Prowansja, moja miłość … zakochałam się w tym zakątku od pierwszego wejrzenia. Te widoki, ten zapach i to prawda Prowansja lawendą pachnąca, ale i ziołami bazylią, tymiankiem … i ten nasłoneczniony kawałek ziemi, o nieboskim zapachu.

Czemu o tym napisałam, właśnie tu, gdzie piszę o stylu rodem z Anglii, który de facto zrodził się w Stanach Zjednoczonych, bo każdy ma coś w sobie urzekającego. Mnie podobają się prowansalskie, proste, skromne kuchnie, o pastelowych barwach, pachnące latem, ciepłym wiatrem oraz bielonymi meblami.
Zaszczepiłam w moim domu wiele prowansalskich motywów, lawendowe ceramiczne dodatki do łazienki, woreczki na kosmetyki z pięknymi gałązkami lawendy, mydło marsylskie, woreczki zapachowe do szaf, dodatki ozdobne zawieszone tu i ówdzie, a ostatnio anioł z ceramiki malowany w delikatne gałązki lawendy. Lawenda stała się niezwykle modna i jest rzeczywiście urokliwym dodatkiem w wystroju domu, nawet z daleka przypomina o tym cudownym zakątku na ziemi, o Prowansji. Krąży legenda, która mówi, że Bóg stworzywszy świat, postanowił wykorzystać pozostałości materii do stworzeni Raju i tak właśnie powstała Prowansja.

Co warto wiedzieć jadąc do Francji?
  • Starać się rozmawiać po francusku, Francuzi to uwielbiają i nawet jak jest to bardzo skromna znajomość języka, potrafią docenić.
  • Wybierając się na obiad trzeba wziąć poprawkę, że kuchnie maja smaczną i może wykwintną, ale i pieczołowicie przygotowują się do tego, a przy takiej ilości gości, jest to nie lada wyzwanie, jednym słowem uzbrójmy się w cierpliwość czekając na podanie do stołu.
  • Nie pchać się na wyjazd w terminie największego szczytu wakacyjnego, a sierpień takowym jest.
  • Mieć dystans do chimerycznych zachowań Francuzów, tacy po prostu są.
  • I naprawdę korzystać z uroków tego, czym może Francja uraczyć, lekkim śniadaniem z croissantem, wykwintna kawą, smacznym winem, jeszcze smaczniejszym obiadem bądź kolacją i nie należy zapomnieć o zajrzeniu do piekarni i to koniecznie.
  • Zachęcam do lektury powieści Petera Mayle, który zakochał się w tym zakątku, urodził się w Anglii, wyemigrował do Ameryki, rzucił prace i wyprowadził się z żoną do Prowansji, o czym opisuje z angielskim humorem i dystansem do siebie, jak i do Francuzów w swoich powieściach m.in. Rok w Prowansji.
  • A wracając do wątku o piekarni i pieczeniu chleba i wszystkiego z tym związanego zachęcam do przejrzenia malutkiej książeczki tego samego autora „Wyznania francuskiego piekarza”, może wtedy ten, kto nie był zrozumie mój zachwyt nad ową piekarnia i jej wyrobami. 

Savoir vivre we Francji.

Będąc we Francji warto wiedzieć kilka rzeczy.

Witając się z kimś nie musimy wymieniać jego nazwiska, wystarczy powiedzieć:
Bonjour, Monsieur
Bonjour Madame
Bonjour Mademoiselle
lub zwrócić się do danej osoby po imieniu: Bonjour Sabine, Bonjour Michel.

Pozdrowienia bonjour używamy zarówno przed południem, jak i po południu.
Wieczorem można przywitać się Bonsoir, Monsieur/ Madame/ Mademoiselle (panna).
Forma Au Revoir (Do widzenia) stosowana jest przy pożegnaniu.

Słówko salut! (cześć, serwus!) może zastąpić bonjour, bonsoir, au revoir. Wyraża ono większą poufałość i używa się go z imieniem.

Kiedy zwracamy się do kobiety Madame, a kiedy Mademoiselle?
Zasadniczo określenie Mademoiselle stosowane bywa częściej niż w innych językach. Do młodej  niezamężnej kobiety mówimy Mademoiselle.

Francuzi nie przywiązują zbyt wielkiej wagi do porannych posiłków i nie jadają z reguły długich obfitych śniadań.
Wiele osób woli w drodze do pracy zjeść w kawiarni śniadanie złożone z kawy i croissants. Francuzi jadają za to dwa ciepłe posiłki w ciągu dnia, w południe dejeuner, a wieczorem diner.

Chcąc zapłacić we francuskiej restauracji, przywołujemy kelnera słowem Monsieur, a kelnerkę – Madame. Generalnie nie ma we Francji zwyczaju płacenia w lokalu osobno. Najpierw uiszczamy należność, a dopiero później rozliczamy się pomiędzy sobą. Nawet jeżeli na rachunku napisano service compris (obsługa wliczona), to i tak jest w zwyczaju pozostawienie napiwku. Napiwek pozostawiamy dyskretnie i bez słowa.
UWAGA: Częstym nietaktem obcokrajowców jest wołanie kelnera słowem garson, podczas gdy grzeczność wymaga użycia zwrotu s’il vous plait (proszę).

Gdy jesteśmy zaproszeni przez Francuzów warto wiedzieć, że kunsztowne opakowanie jest równie ważne jak kwiaty. Jeśli jesteśmy zaproszeni na ósmą wieczór na kolację lub na aperitif, to nie wypada stać z bukietem kwiatów punktualnie o ósmej. By zachować przyzwoitość, należy przyjść dopiero kwadrans po ósmej.

Francuzi nie lubią deptania trawników, a także dotykania owoców, warzyw i kwiatów na straganach.

1 komentarz:

  1. Strasznie interesuję się kulturą francuską no i samą Francją :) Ten post jest niesamowity i poznałam wiele ciekawych rzeczy :)

    Dziękuję

    www.lifeoffrancis1.blogspot.com

    Zaobserwujesz? Będę bardzo wdzięczna ;)

    OdpowiedzUsuń